Po wydaniu Alana Wake'a powszechne było narzekanie, że to świetna gra z marnym gameplayem. Więc Geniusz, który wpadł na to, by w świetną klimatyczną przygodówkę wcisnąć na siłę kretyńskie walki z tłumami wrogów postanowił wszystkim udowodnić, że to nie jest wpadka tylko celowy zabieg. I zaproponował grę, która niemal w 100% będzie sprowadzała się do głupkowatej rąbaniny... A żeby osłodzić ten kretynizm dodano trzy sexi laleczki, które udają, że są lub byłyby dla nas w stanie zrobić absolutnie wszystko... Ogromna pomyłka która nic z oryginalnym Alanem Wake'iem ma niewiele wspólnego. A jednak w część fabularną grało się całkiem miło. A jednak to zupełnie już nie to...
To mogła być doskonała gra. Ze świetnym scenariuszem, fabułą i klimatem. Ale jakiś nadgorliwiec stwierdził, że jak nie będzie tabunów wrogów to gracz się zanudzi. A przecież przygodówki są teraz takie passe. I nikt nie chce myśleć przy ekranie... I wówczas w tą świetną grę wciśnięto kretyński system walki, hordy Opętanych i kompasik z kropeczką, by przypadkiem biedny gracz nie zrezygnował z gry, gdy trzeba chwilę pomyśleć nad tym, co się usłyszało od rozmówcy by wiedzieć, gdzie pójść dalej i co tam zrobić... Szkoda... Mogła być gra doskonała... A jest "dobra gra z marnym gameplayem"... Mógł być świetny horror, a jest prosta gierka z pomysłem, który moim zdaniem został podebrany z "Krainy Chichów" J. Carrolla. Mogła być gra bez żadnej realnej konkurencji, a jest troszkę słabszą grą od Alone in the Dark. Tak tak tak! Grając w Alana co i raz się przekonywałem, że Alone jest lepszy. Sceny katastroficzne są w Alone znanie potężniejsze, walki ciekawsze (zamiast głupiej latareczki w Alone odpowiednik Mroku wypalało się wrogom ogniem!!!), lepsza jazda samochodem... W zasadzie to wszystko... Tylko nie zrozumcie mnie źle. To dalej jedna z najlepszych tego rodzaju gier, ale... Mogła być doskonała... A nie jest...
Nie załapałem się na tę grę w dacie jej wydania, a zatem przy jej uruchamianiu obecnie nie zalała mnie fala nostalgii ani żadnego innego miłego uczucia. Jak dla mnie, pozycja ta nawet nie stała przy HoM&M, nie ma w niej ani grama tego klimatu, tej grywalności, tej prostej frajdy z każdej kolejnej tury. W mojej ocenie: unikać!
Dziś na obiad flaki z olejem. Tak, tak... Ta gra miała mieć to COŚ. I nawet czuć, że COŚ w niej siedzi. Ale to COŚ jest zakopane pod wielką kupą przeraźliwie nudnej codzienności... Poświęciłem tej grze 13 godzin mojego życia. I były fajne momenty: włamanie i szantaż lekarza, faktycznie zachwycający wschód słońca... Ale reszta? Wystarczając o dosyć mam na codzień starań, by zarobić na utrzymanie i być może spełnienie tych większych i mniejszych marzeń, by ekscytować się tym w grze. Pół godziny u fryzjera także nie sprawiły mi żadnej frajdy... Nawet dialogi, które przecież miały byc solą tej gry, zbyt często były albo przegadane, albo wręcz grafomańskie. Proszę, nie zrozumcie mnie źle. Codziennie zasiadałem do tej gry. Szkoda mi było przerwać, bo wiedziałem, że już nigdy do niej nie wrócę. Coś mnie jednak do niej pchało. Teraz wiem, że to niespełnione obietnice, które składa ta gra. A największa wada: w zdecydowanej większości nie obchodziły mnie konsekwencje moich wyborów. Zginął przeze mnie chłopak? Trudno.... Mój przyjaciel jest ciężko chory? Spoko, damy radę... To chyba nie o to chodziło... Dlaczego ta sztuka udała się przy The Walking Dead, a tu nie? Nie wiem... I znów: nie obchodzi mnie to... Niestety... Szkoda czasu...
Wspaniały główny bohater (robot obdarzony świadomością), świetna muzyka, bardzo dobra historia, przyzwoita (choć przegadana) prosta przygodówka i momentami strasznie rażąca polityczna poprawność. To główne składniki tej gry, której przez powyższe czynniki trudno jednoznacznie ocenić. Wszystko zależy bowiem od tego, co dla odbiorcy będzie wybijało się na pierwszy plan: fabuła, postacie lub historia - to będzie zachwycony. Przydługie dialogi i prostota gry - nie będzie zachwycony. A jeśli trudno mu zaakceptować intensywną propagandę ideologii gender - będą chwile w trakcie rozgrywki, gdy będzie zgrzytał zębami... I tak to już jest z tą grą... Jedno jest pewne: warto dać tej grze szansę i sprawdzić, czy "chwyci". Mi się nawet podobało... Tak na 6,5 (a może nawet 7) na 10.
Tej gry nie sposób ocenić jednoznacznie. Z jednej strony - świetna. Przecudny klimat pełen nostalgii, tęsknoty i usychającej Miłości, całkiem ładna grafika, udana fabuła i fajne, satysfakcjonujące choć nie za trudne zagadki. A z drugiej... Gra obiecuje znacznie więcej - porywającą i wzruszającą historię, emocje, które pamiętać się będzie latami... Nic z tych rzeczy. To po prostu kolejna fajna (bardzo) przygodówka. I tyle. Tylko i aż tyle, Oddzielnie jednak trzeba ocenić wydanie GOG.COM, które - co skandaliczne - nie ma wersji polskiej (najbardziej popularny konkurent ma ją już od dawna). Jak można to tak przespać?!
Uwielbiam takie niespodzianki! Nic nie słyszałem o tej grze i kupiłem ją na jakiejś przecenie . A tu krył się mały diamencik. Ze świetnymi postaciami, fabułą, niezatrudnymi zagadkami i doskonałą muzyką. Diament ten wprawdzie nie jest oszlifowany (pewne problemy ze stabilnością gry, nie rozwiązany wątek ojca głównej bohaterki...), ale nie zmienia to faktu, że gra jest kapitalna. Jak to możliwe, że jest ona tak mało znana w środowisku przygodomaniaków?
Wielki kawał historii. Choć RTS to zupełnie nie moja bajka, trzeba docenić tę grę. Przede wszystkim za dynamizm, który jest podbity dodatkowo zdobywanymi kartami, które naprawdę potrafią wpłynąć na przebieg starcia. Oraz za mnóstwo cutscenek, które dość dosłownie przedstawiają okrucieństwo wojny. I to te filmiki są dla mnie największym atutem, choć trzeba przyznać, że nie zawsze ogląda się je z przyjemnością (krew, flaki... ogólnie epatowanie ogromnym turpizmem). Miłym dodatkiem jest także dodany soundtrack z gry.