checkmarkchevron-down linuxmacwindows ribbon-lvl-1 ribbon-lvl-1 ribbon-lvl-2 ribbon-lvl-2 ribbon-lvl-3 ribbon-lvl-3 sliders users-plus
Send a message
Invite to friendsFriend invite pending...
This user has reviewed 8 games. Awesome! You can edit your reviews directly on game pages.
Space Haven

Jak rodzynki z sernika

Rzućcie okiem na recenzje dookoła. W Space Haven wielu widzi nieślubne dziecko FTLa, Rimworldu, Dwarf Fortressa i wielu innych gier. Mi, ze względu na swoją estetykę i elementy taktyczne, SH kojarzy się z UFO: Enemy Unknown. Myślę, że tak jest dlatego, że SH musiało być stworzona przez pasjonatów, graczy, którzy grali we wszystkie klasyczki, i którzy robią dokładnie taką grę, w jaką jako weterani chcieliby zagrać. Wzięli więc z każdego ze światów to, co im się najbardziej podobało, pozszywali - i to wyszło totalnie na dobre. Grę w ciemno mogę polecić wszystkim tym, którym podobały się którekolwiek ze wspomnianych tytułów. Zaczynając od byle-jakiego stateczku udajemy się w drogę, skacząc od sektora do sektora, scrapując, handlując, walcząc, budując, odkrywając. SH jest bardzo intuicyjny, po krótkim tutorialu wiesz jak grać, po jednym-dwóch podejściach zaczynasz grać z głową. Gameplay jest po prostu przyjemny. I w zasadzie jest przyjemny tak długo, jak masz problemy z tym, by utrzymać się przy życiu. Jak to z takimi grami bywa, pełnia rozrywki kończy się wraz z osiągnięciem stabilności i bezpieczeństwa - ale trwa to na tyle długo, żeby wypełnić ładnych parę wieczorów. SH ma pełen wątek fablarny (mało porywający, acz przyjemny), można je przejść i skończyć, można sandboxowo grać aż się nie znudzi. Nie dajcie się zwieść statusowi "w produkcji" - na tym etapie developerzy mogliby klepnąć "finalną" wersję, ale cisną dalej z aktualizacjami, aż osiągną grę swoich marzeń. Myślę, że będą wprowadzali więcej różnorodności, technologii, "mięcha" - ten team zdaje się wiedzieć, co robi i na bank na warsztat weźmie największe bolączki obecnego produktu. Nie powiem, szanuję w opór. Polska wersja zrobiona dobrze, bez widocznych zgrzytów.

The Detroit After

Młodszy brat Hotline Miami

The Detroit: After to taki młodszy braciszek Hotline Miami, który bardzo stara się naśladować starszego brata. Wychodzi dość niezgrabnie, choć na swój sposób uroczo. Co mnie irytowało: - poziom trudności jest niski. Tak niski, że gdyby nie krew tryskająca z ekranu, można byłoby dać tę grę dzieciom z podstawówki, aby sobie popykały na informatyce. To jak HM na zwolnionym tempie, z jeszcze bardziej przewidywalnymi przeciwnikami, obdarzonymi refleksem szachisty. Zanim przeciwnik podejdzie i naciśnie za spust, zdążysz zrobić sobie herbatkę, posłodzić, zamieszać, zrobić unik i bez zbytniego pośpiechu go zastrzelić. - otwieranie drzwi. NIE ISTNIEJE inny sposób na otwieranie drzwi, niż kopnięcie ich w żółwim tempie parę razy i wyważenie. Nawet strażnicy nie mają prawa otwierać drzwi. Jak są zamknięci w pokoju, to są zamknięci i cierpliwie czekają, aż raczysz wyważyć drzwi i zrobisz z nich mielone. - rozległość poziomów - w połączeniu z biernością wrogich npc-ów, nieraz musiałem łazić po całym levelu zastanawiając się "no gdzie ten rodzynek?!". Potem zaś musiałem szukać przejścia na kolejny poziom, gdzie gra w żaden sposób tych poszukiwań nie ułatwiała. - gdy zostajesz ciężko ranny, gra spowalnia. I to tak ze 2x. Na stałe. Aż do kolejnego poziomu. To logiczne, skoro nie radzisz sobie z wrogami, to chyba dlatego, że nie potrafisz grać i gra leci za szybko, prawda? To spowolnijmy ją jeszcze. W połączeniu z rozległością poziomów, wolałem już dać się zabić, niż przechodzić poziom w tym nader żółwim tempie. - jednolitość. Każdy strażnik ma pistolet, 15 nabojów. Dosłownie każdy uzbrojony w to samo. Zerowa różnorodność. Poziomy - mało pomysłowe. Na 15 poziomów: 2 bossów, do rozgryzienia w 5 minut. Grę mogę polecić graczom absolutnie casualowym, którzy chcą się poczuć trochę jak Arnie w "Terminatorze", oczekującym naprawdę niestresującej rozrywki. Za te 2 zł na przecenie można zaryzykować i ograć sobie całość w jeden wieczór. Reszcie sugerowałbym raczej HM1 i 2.

Crying Suns

To co najlepsze w gamingu

W Crying Suns zagrałem dwa razy. Pierwszy - parę lat temu, drugi - parę tygodni temu. W komentarzach do tej gry bardzo często pojawia się porównanie do FTL-a - i trudno się dziwić, na pierwszy rzut oka są do siebie podobne. CS też jest grą w stylu "lecimy przez kosmos do celu, zbierając złom i ulepszając statek", ale na tym podobieństwa się kończą. Gra ujęła mnie za serce: - mechaniką. Walki potrafią być bardzo różnorodne, świetnie zbalansowane, bez monotonii, w którą z czasem wpada FTL. Zwykłe "huzia na Józia" to za mało, prawie każda walka będzie wymagać odrobiny sprytu. Poza walką - cieszy mnie to, że gra wymaga wielu ryzykownych posunięć i decyzji, ale w gruncie rzeczy prawie żaden z błędów nie jest ostateczny, nie rozwala rozgrywki. Nie wymaga perfekcji - i gra się przez to bardzo płynnie. - fabułą i atmosferą. CS to pół gra, pół komiks lub książka. Coś jak Star Trek, tylko mniej naiwny, brutalniejszy, cięższy. Dużo czerpie z klasycznych gwiezdnych filmów i książek. Poczujesz Herberta, poczujesz Aasimova. Zamiast anonimowych ludków, mamy w załodze ludzi z krwi i kości, żywe osobowości, które nadają sens całej podróży przez kosmos. - podejściem deweloperów. Podchodząc do gry po raz drugi ze zdumieniem zauważyłem całą masę nowych wydarzeń, nowych mechanik, drobiazgów. I nie wypuścili tego jako 10 DLC, a po prostu, jako patcha czy darmowy dodatek. Kurczę, powiedzcie no, kiedy ostatni raz z czymś takim się spotkaliście? W dzisiejszym świecie to rzadkość. Największą różnicą pomiędzy CS a FTL i cóż - może wadą, może zaletą - jest niska "powtórna grywalność". Jak raz skończysz tę grę, nie ma powodu jej powtarzać i powtarzać, chyba że bardzo polubisz mechanikę walki. To jak dobra książka, którą warto przeczytać ponownie po latach, ale nie ma sensu czytać jej na okrągło. To gra, którą kończysz w pełni nią nasycony. Angielski wymagany na poziomie przyzwoitym, jeśli chcesz dobrze wgryźć się w fabułę.

1 gamers found this review helpful
Hotline Miami 2: Wrong Number

Większe wyzwanie

Najprawdopodobniej właśnie ograłeś Hotline Miami i zastanawiasz się, czy warto sięgnąć po dwójkę. Oto czym się zasadniczo różnią: - poziomem trudności. HM1 dostarczało rozrywki, HM2 dostarcza wyzwania. Poziomy są większe, bardziej frustrujące, wymagające więcej kombinowania. - fabułą. W HM1 szczątkowa i prosta, w 2 znacznie rozbudowana, tłumacząca o wiele więcej. Jest też mniej psychodelicznie i wesoło, miejscami przygnębiająco. - Zamiast bezimiennego zabójcy w kamizelce i świra-motocyklisty, w trakcie HM2 ogrywamy wiele więcej postaci. I o ile w jedynce kolejne maski dawały mniej lub bardziej przydatne bonusy, tu różne postacie wymuszają mocno różny styl gry, czasem srogo udziwniony. Poza tym sama rozgrywka podobna, cel (pozabijaj wszystko na planszy) identyczny, środki podobne, muzyka tak samo mniamuśna. W sumie HM1 do HM2 ma się podobnie jak Fallout 1 do dwójki. To samo, tylko inaczej, więcej i "bardziej". Jeśli ograłeś HM1 w te i nazad i ta gra nie stanowi już dla ciebie żadnego wyzwania, a chcesz jeszcze - warto kupić. Jeśli HM1 odebrałeś jako trudne, frustrujące - HM2 zdezinstalujesz po pierwszych kilku planszach, odpuść.

Interstellar Space: Genesis

Dla znudzonych weteranów 4X

Gatunek gier 4X [eXplore, eXpand, eXploit, eXterminate] ma o tyle przegwizdane, że naprawdę ciężko wymyślić coś naprawdę nowego. Ograłeś Master of Orion, ograłeś Civilizationy, ograłeś parę pomniejszych tytułów - i to tak jakbyś ograł wszystkie. A tu pojawia się coś n a p r a w d ę nowego. Na zapewnienia twórców o wyjątkowości ich gry zwykle patrzymy z przymrużeniem oka. Tutaj twórcy z Praxisa są jednak zaskakująco prawdomówni. Niby czerpią pełnymi garściami ze "Space Empires IV", "Galactic Civilizations" czy wspomnianych wyżej gierek, ale i tak udało się im przemycić parę ciekawych mechanik, które pozwalają mi powiedzieć: "o, to coś nowego". Trudno zawrzeć tę "inność" w krótkim komentarzu, ale zaufajcie mi - ona j e s t inna. Ma to i swoje wady - w pogoni za oryginalnością gdzieś po drodze zginęło trochę grywalności, tempo rozwoju naszej kosmicznej cywilizacji idzie w naprawdę żółwim tempie, a po kilku rozgrywkach gra staje się boleśnie przewidywalna. Dla ludzi nowych w tym gatunku - raczej nie polecam, są lepsze tytuły z tej kategorii. Dla weteranów 4X - a spróbujcie, potraktujcie to w kategorii ciekawostki wartej ogrania. Myślę, że większości z Was się spodoba. Bo to gra ewidentnie tworzona przez koneserów 4X dla koneserów 4X.

1 gamers found this review helpful
Potion Craft: Alchemist Simulator

Simple, comfy, family friendly game

I cannot lie - I was lured by this game's graphics. Yet I stayed for the gameplay. Potion Craft is about making potions, managing the ingredients and solving the customers problems. Crafting system is really ingenious; it's not repetitive and boring: "I've collected 50 scrap metal and 100 wood, so I have to click 50 times to make 50 swords". Potion making is an art. You've got some sort of map - adding of each ingredient results in taking a different path, leading to the desired potion effect. Sounds simple, yet some effects need careful planning and it's quite satisfying. What I like the most in this game, however, is not the gameplay mechanics - yet the lovely, comfy atmosphere. You're sitting in a nice house, collecting herbs, welcoming guests, making potions and haggling - and it feels just good. For parents - it's a pretty good game for playing with children (or anyone, who's not really into video games). You just need to make the "thinking" part, leaving using mortar and pestle or stirring part for children. Rather for casuals than for hard players - it's not about challenge (it's really simple game), but a comfy atmosphere and exploration. This game forgives many mistakes and does not require perfection, moreover you can save anytime you want. I can recommend this.

27 gamers found this review helpful
Knights of Pen and Paper +1 Edition

Da się polubić, nie da pokochać

Technicznie rzecz biorąc, KoP&P jest klasycznym jRPGiem - mechanika gry mogłaby uchodzić za innowacyjną może w latach 90. Może. Jeśli zechcesz w nią zagrać, nie warto robić tego dla "wyrafinowanej" mechaniki, wyzwania (gra jest banalnie prosta) czy fabuły (totalna sztampa, nic ciekawego) - ale dla klimatu.  KoP&P jest wzorowana na do bólu sztampowych, typowych, absolutnie liniowych i szablonowych "papierowych" RPGach. Takich, w których ani mistrz gry, ani gracze nie udają, że chodzi im o coś więcej niż tradycyjną sieczkę, wbijanie kolejnych poziomów, zdobywanie coraz lepszego sprzętu, nabijanie cyferek wyżej i wyżej. I ta gra w swojej kiczowatości ma pewien urok, który może się spodobać zwłaszcza staruszkom po 30. wspominającym swoje pierwsze gry RPG grane po szkole z kolegami, na bazie spiraconych podręczników do D&D. Tak by uśmiechnąć pod nosem do wspomnień, widząc dość oczywiste nawiązania do najprymitywniejszych RPG i typowo "sesjowych" sytuacji. Osobiście polecam grać do momentu, w którym grindowanie kasy i sprzętu zacznie nużyć - fabuła ma tu doprawdy zerowe znaczenie, odpuszczając ją sobie niczego nie stracisz, a po co się męczyć na siłę? Serio, nie popełnijcie mojego błędu, odpuśćcie. Przeszedłem tę grę, żebyście Wy nie musieli. W gruncie rzeczy, początkowa faza gry jest zdecydowanie najfajniejsza - i chociażby dla niej można rozważyć rozpoczęcie rozgrywki.  Gra mimo to naprawdę da się polubić, może zapewnić odmóżdżającą rozrywkę na parę wieczorów, choć pokochać nikomu się nie da.  Do gry angielski wymagany na poziomie niewiele większym niż "I am not understand, me is from Poland". Najwyżej przegapisz parę smaczków, zagrasz jednak bez problemów. Można rozważyć na jakiejś przecenie czy coś. O ile kiedyś nie trafi na giveaway'a, a czuję w kościach, ze kiedyś trafi.

1 gamers found this review helpful
Sanctuary RPG: Black Edition

Gierkowy ONS

S:BE jest trochę jak paczka tanich chipsów: nic wyszukanego, ale możesz je sobie jeść, jeść, jeść... i jest fajnie. Jak na większość gier RPG przystało, fabuła pełni tutaj rolę absolutnie drugorzędną. To nie ciekawa historia ma dawać nam rozrywkę, a wycieranie podłogi kolejnymi przeciwnikami i patrzenie jak rosną nam cyferki przy statystykach. Twórcy S:BE zdają się zupełnie nie kryć z tym, że istotą ich dzieła jest Grinding & PowerGaming w najczystszej postaci + miły klimat gierek tekstowych z lat 80. Gameplay jest prosty jak konstrukcja cepa. Walka jest turowa, ogranicza się zwykle do wybrania ciosów, stosowania uników i okazjonalnego podleczania. Staramy się tworzyć combosy, monitorować na bieżąco swój pasek zdrowia i statusy - i ciągniemy walkę aż pasek zdrowia przeciwnika zjedzie do zera. Niby z czasem dochodzą dodatkowe ciosy/opcje, pewne urozmaicenia, niby można kombinować z jakąś taktyką, ale w gruncie rzeczy najwięcej zależy od tego "kto ma większego" - Ty czy przeciwnik. Dlatego też trzeba zadbać o sprzęt i wbijanie odpowiednio wysokiego poziomu, zanim popchniemy fabułę do przodu. I to w zasadzie niemalże cały gameplay. Albo idziesz się bić - albo idziesz do miasta, aby pogrindować sprzęt/podkręcić statystyki z użyciem zdobycznej forsy i materiałów. I przez jakiś czas w zupełności to wystarczy. Kto nie lubi patrzeć jak mu cyferki rosną i dochodzą nowe umiejętności? Niemniej, po kilku, może kilkunastu godzinach zaczyna to męczyć - grindowanie kolejnych przedmiotów jest coraz żmudniejsze, walki zaczynają męczyć swoją powtarzalnością, zdobywanie kolejnych poziomów przestaje dawać satysfakcję. Gra da się polubić, ale raczej nie da się pokochać. Jak akurat jest na wyprzedaży - możesz w nią zainwestować a zapewni Ci parę(naście) godzin sympatycznej, niezobowiązującej i odmóżdżającej rozgrywki, porównywalnej z oglądaniem sobie filmów klasy B z lat 80/90. ubiegłego wieku.

3 gamers found this review helpful