

Ogromnym plusem Paradise Lost jest wykreowane miejsce akcji – ogromny, niemiecki bunkier, który służyć miał jako schronienie przed wojną atomową. Miejsce naprawdę robi wrażenie, jest wykonane z dbałością o szczegóły, bardzo sugestywne. Nawet opuszczone potrafiło rozbudzić wyobraźnię. Wędrówka po nim była jednym z ciekawszych przeżyć jeśli chodzi o walking symulatory lub przygodówki eksploracyjne ze szczątkowymi zagadkami. Sama historia też potrafiła zaintrygować, szczególnie na początku. Potem niestety skręciła z drogi poważnej opowieści na ścieżkę przeciętności. W ogóle w porównaniu z demo są niewielkie zmiany, niestety jeśli chodzi o lokację na minus. Nie natrafiłem już na powyrywane złote zęby, buty, zdjęcia ofiar a sama historia na początku skromnie nasuwa podejrzenia gracza, że przywożono tutaj Polaków do niewolniczej pracy. Już nie tak sugestywnie jak w demo. Niemniej wędrując w głąb bunkra przypomniały mi się opowieść prababci o tym jak jej mama, a następnie ona, zmuszone zostały do robót przymusowych w III Rzeszy. Oprócz tego inne opowieści o tamtych czasach, publikacje itp. Jeśli gra sprawia, że zaczynam się zastanawiać nad pewnymi rzeczami, to znaczy, że ten element narracji, czy rozgrywki został wykonany bardzo dobrze. Tak przynajmniej było do pewnego momentu, ale nie będę spojlerował. Kolejnym istotnym plusem jest oprawa wizualna. Muzyka też jest niezła, aczkolwiek przygrywa wg mnie zdecydowanie za rzadko. Minusy już wymienię w punktach z racji braku miejsca: - przeciętny dźwięk - słaby dubbing bohaterów (jakby czytali bez emocji z kartki) - powinien być polski dubbing - mozolne człapanie bohatera Gra byłaby znacznie lepsza, gdy było choć trochę środowiskowych zagadek. Urozmaiciłyby wędrówkę. A tak niestety pozostaje nam powolna wędrówka i czytanie gdzieniegdzie notatek (skądinąd ciekawych). Paradise Lost to sugestywna wędrówka przez wydarzenia z przeszłości w alternatywnej przyszłości. Tylko dla miłośników symulatorów chodzenia.

Dwie nowe wyspy do zwiedzania, paru nowych przeciwników (m.in. dwugłowy pies, gargulec), ponad 40 nowych questów. Ogólnie jest co robić, zadania na poziomie jak w podstawce, ale za dużo łażenia i dla kogoś, kto ukończył wątek główny w podstawce rozszerzenie nie będzie stanowiło żadnego wyzwania. Jest się praktycznie nieśmiertelnym. W ogóle gry z "The Quest" nie są trudne, ale tutaj było czuć tę łatwiznę. Dodatek to ok 12-14 godzin, więc jest dłuższe nawet od niektórych gier RPG.

Bardzo sympatyczny RPG w starym stylu. Podstawka to ponad 30 godzin solidnej rozrywki. PLUSY: - zróżnicowane zadania poboczne - wybory gracza nie są pozorne. Kilka razy efekt mojej decyzji mnie zaskoczył - duża ilość wyposażenia, zaklęć, mikstur - wiele możliwości rozwoju postaci - wielu zróżnicowanych przeciwników - wyposażenie z czasem się psuje - trzeba je nierzadko reperować - crafting mikstur oraz nakłądanie zaklęć na zwoje czy różdżki lub wyposażenie - przejrzysty interfejs - można grać po zakończeniu głównego wątku - często w promocjach i ma karty. Gra od fanów dla fanów. - ręcznie rysowana grafika 2D ma swój urok... MINUSY: -... choć jest też prostacka, ale w sumie tak szybko się nie zestarzeje jak odpowiedniki w 3D. Ogólnie najlepiej potraktować grafikę umownie :) - główny wątek - projekt zadań. Przechodząc przez jakąś krainę nie ma w niej wejścia do podziemi, które się pojawiają w późniejszym czasie, gdy zagadamy do jakiejś postaci, która zleci nam np. zbadanie tych podziemi. Albo dopiero po rozmowie z jakimś NPC pojawia się drabina, dzięki której zejdziemy na dół. Brak mi formy, która była w Gothic 3, gdzie przy okazji wykonaliśmy zadanie, nie biorąc na nie wcześniej zadania. Ograniczyłoby to latanie w jedną i drugą stronę. - animacje - dość łatwa Dodam jeszcze, że muzyka może z czasem nudzić, ale nie jest taka zła. Idzie się przyzwyczaić pomimo skromnej ilości utworów, choć nie polecam kupna ścieżki dźwiękowej. Walka odbywa się w systemie turowym, jest bardzo uproszczona i jakoś nie stanowi wyzwania, chyba, że otoczy nas ze wszystkich stron zgraja silnych przeciwników... Jak najbardziej polecam, szczególnie osobom, które kiedyś zagrywały się w serie Wizardry czy Might & Magic. 7,5/10

Heroes of the Monkey Tavern to przyjemny dungeon crawler, w którym nie znajdziemy nic odkrywczego. Ot wędrujemy w górę tajemniczej budowli w poszukiwaniu pieniędzy i chwały. Do pokonania jest 8 poziomów. Po drodze natkniemy się na różnorodnych przeciwników, którzy jednak dysponują tym samym atakiem i walka sprowadza się do tańca "jeden na jeden", przystępując z pola na pole. To zupełnie wystarczy, aby rozprawić się z większością wrogów. Jedynie kilka razy zostaniemy uwięzieni na mniejszej powierzchni z dwoma wrogami - wtedy trochę trzeba kombinować. Czasami też przy bossach nie można się poruszyć. Szkoda, bo modele przeciwników są fajne. Zagadek jest w sumie mało i są proste. Rozwój postaci jest automatyczny. Wybieramy na początku klasę i rozdajemy kilka punktów. Jeżeli np. mag awansuje automatycznie dostaje nowe zaklęcie lub punkt inteligencji. Grafika jest poprawna. Optymalizacja bez zastrzeżeń. Nic nie przycina, gra szybko się wczytuje i wyłącza. Największym plusem jest wg mnie muzyka. Pod tym względem inne dungeon crawlery z Grimrockami na czele wypadają blado. Utwory są klimatyczne i miłe dla ucha. Gra jest najkrótszym dungeon crawlerem w jaki grałem (mniej niż 7 godzin na przejście), krótszym nawet od The Keep i tak jak wspomniana gra jest fajnym przetarciem dla osób, które nie miały styczności z tym podgatunkiem gier video rpg. Zakupiłem ją o połowę taniej i za taką cenę jak najbardziej warto zapoznać się z tą sympatyczną produkcją.

For dunderheads who can not operate the keyboard and the mouse is not playable. For the rest it will be a great return to the past. 8/10 Good Old/New Game. PL "Outcast: Second Contact" to odświeżona wersja gry wydanej w 1999 roku. Zmianie uległa przede wszystkim grafika i kilka pomniejszych elementów, lecz cała reszta jak sterowanie, mechanika, dialogi, dźwięk i muzyka zostały po staremu. Na pewno z takiego rozwiązania ucieszą się starsi gracze, którzy dostają tytuł ze swoimi plusami i wadami produkcji z końca lat 90-tych XX wieku, ale w oprawie cieszącej oko. Młodsi i bardziej niecierpliwi mogą mieć problem z dostosowaniem do topornego sterowania i strzelania. Ja z kolei bawiłem się przy "Outcast" świetnie. Pierwotną wersję gry miałem już zainstalowaną na starszym kompie, ale wraz z zakupem nowego już nie wróciłem do jej ogrywania, tym bardziej, że na horyzoncie pojawiły się informacje o wersji odświeżonej. Tuż po premierze, gdy gra jeszcze otrzymała duży patch, „Second Contact” zakupiłem i jak rzadko kupuję gry w okolicach premiery, tak tutaj z pewnością zakupu nie żałuję. Gra jest bardzo dobra. Nie przepadam za tytułami SF, ale eksploracja i wykonywanie zadań w różnych krainach Adelphy w opisywanym tytule było bardzo absorbujące. Momentami czułem się jakbym przeniósł się do lat młodości. To toporne sterowanie i strzelanie, gdzie kompletnie „nie czuć” broni, te suche żarty, te niedopowiedzenia, gdzie gracz sam musi spróbować, co z czym się je… Klimat jest. Potęguje go też monumentalna muzyka, która teraz też robi wrażenie i spokojnie odnalazłaby się w jakimś blockbusterze. Oprócz ucha cieszy oko grafika, która wraz z efektami świetlnymi przypadła mi do gustu. Tym bardziej, że jest kilka krain, które różnią się specyfiką. Na początku trafiamy do malutkiej, zimowej wioski, z której poprzez teleport trafiamy do otwartych terenów uprawnych. Ponadto możemy odwiedzić jeszcze miasto, dżunglę, górzyste tereny z lawą czy moją ulubioną miejscówkę jaką były tereny podmokłe… W każdej z tych krain (poza zimową stanowiąca samouczek) będziemy mieli dużo do roboty, gdyż poznamy wiele postaci, dla których możemy wykonywać zadania. Świat poniekąd tętni swoim życiem – wiele razy będziemy musieli szukać jakiejś postaci, gdyż nie stoi w jednym miejscu, na wykonanie zlecenia czy otrzymanie istotnego przedmiotu musimy swoje odczekać. W sumie, gdyby gra miała zaimplementowany rozwój postaci, byłoby z tego świetne RPG. A tak eksplorujemy, zabijamy i popychamy fabułę do przodu – jak to w grach akcji. Do dyspozycji gracza oddano kilka pukawek, które w mieście można ulepszać. Również tylko tam można je zakupić. Warto więc odwiedzić kupców po wykonaniu części zadań w rolniczym Shamazaar. A bez paru broni nie wykonamy kilku zadań… Krainy przemierzać możemy na dwunożnych stworach twon-ha, co przyśpiesza dłuższe wędrówki np. w dżungli, gdzie trochę polatamy w poszukiwaniu dziwnych piszczałek :). Te 20 godzin spędziłem z "Outcast" naprawdę dobrze, choć gra nie jest pozbawiona błędów. Najbardziej irytowało mnie przenikanie tekstur, gdzie wrogowie strzelali przez grupy mur, ponadto bardzo często chcąc gdzieś skoczyć nie mogłem skorzystać z odrzutowego plecaka. Zdarzało się, że postać, którą miałem odnaleźć znikała i choć postacie informowały, gdzie może się znajdować, to niestety jej tam nie było. Ponowne odwiedziny tej krainy naprawiały ten błąd. Często też można zauważyć jak postacie i przedmioty w tle lewitują. Słabo też wypada dźwięk. Mnie co prawda nie przeszkadzał, ale głosy postaci nie zostały dobrze poddane obróbce, co zresztą słychać. Jeszcze w mieście, gdzie często wędrowało się przez wąskie uliczki, wchodziły i wychodziło z pomieszczeń kamera trochę wariowała, co u mnie powodowało bóle głowy i kilka zadań sobie z tego powodu odpuściłem. A tak nie mam więcej zastrzeżeń – gra chodziła płynnie, szybko się uruchamiała, zapisane stany gry również, tekstury nie musiały się doczytywać itp. "Outcast" ogrywałem po angielsku i jak ktoś ogarnia na poziomie średnim ten język, to nie powinien mieć problemów z wykonywaniem zadań. Jest też leksykon oraz dziennik, w którym są zapisywane najważniejsze informacje. W sumie sama rozgrywka jest bardzo łatwa. Ginąłem tylko wtedy, gdy nie zauważyłem, że życie postaci jest na niskim poziomie a akurat zeskakiwałem z wyższego miejsca. "Outcast: Second Contact" polecam każdemu, kto po prostu lubi grać a szczególnie graczom, którzy swoje lata już mają a owego tytułu w przeszłości nie ograli. Nie zawiodą się.

Najlepsza w grze jest wyłącznie muzyka i w sumie najlepiej zrobić tak: odpalić muzykę z gry podczas czytania artykułu na temat wydarzeń na przełęczy Diatłowa. Będą te same przeżycia co w grze... Monotonia monotonię pogania. Już Betrayer choć oparty na podobnym, ale powielanym schemacie był ciekawszy, bo była tajemnica, którą chciało się rozwiązać plus walka, ukryte kufry i ATMOSFERA - czyli coś czego przede wszystkim zabrakło grze Kholat. Dałem za tę grę niewiele, ale współczuję tym, którzy zapłacili za te produkcję kilkadziesiąt złotych...
8/10 Czuć ducha Drakensanga - w końcu Das Schwarze Auge. Gra mnie wciągnęła. Choć w głównej mierze przechodzimy z walki do walki, to zróżnicowani wrogowie jak i niekiedy teren sprawiają, że aż tak nie odczuwa się monotonii. Niekiedy potyczki potrafią być wymagające, co jak dla mnie jest plusem. Więcej niż 5 razy nie powtarzałem walki, gdyż uczyłem się na wcześniejszych błędach. Nawet finałowe próby i ostatnia seria potyczek nie sprawiły mi trudności i przeszedłem za pierwszym podejściem, choć krasnoludzkie gry i walka z królową wesz mogą napsuć krwi. Poza dziesiątkami walk mamy bardzo dobry rozwój postaci, różnorodną paletę czarów, gdzie naprawdę każde zaklęcie może się przydać i nie ma zapchajdziur. Wyposażenia też jest trochę, choć te różnice w statystykach są niewielkie. Ponadto jest nawet niezła fabuła, wyraziści bohaterowie i dobrze napisane dialogi. Niestety historia w dużej mierze jest liniowa, choć w 3 i 4 rozdziale mamy wolną rękę w wykonywaniu pobocznych zadań. Niestety czasami pojawiają się błędy, gdzie wykonując jedno zadanie mamy dostęp do kolejnego, ale nie wykonamy go, gdyż wcześniej potrzeba zrobić inne zadanie. Takich baboli jest trochę (np. ten Lasca - załatwiłem go w pierwszej turze i już leżąc jeszcze coś tam krzyczy, bo twórcy nie przewidzieli, że ktoś mógłby go pokonać na samym początku). Zdarzają się też błędy w dźwięku, gdzie męskie głosy sa podstawione pod kobietę i na odwrót. W polskim tłumaczeniu jest też kilka literówek i pomyłki w oznaczeniu płci. Irytują również częste wczytywania map. Niby krótkie, ale ich intensywność jednak przerażała z początku. Potem jakoś się przyzwyczaiłem. Grafika jest przeciętna, choć w wypadku erpegów ma dla mnie znaczenie drugorzędne o ile nie jest to jakaś bijąca po oczach pikseloza. Muzyka jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Bardzo istotny jest wybór postaci jaką tworzymy na początku. Aby jak najmniej się wkurzać najlepszym wyborem jest czysty łucznik lub mag-łucznik. Trzon towarzyszy to 2 wojowników i mag. Sam z początku stworzyłem woja pod bronie dwuręczne, ale widząc, że jednak brakuje mi kogoś z bronią dystansową zagrałem od nowa, tym razem ze stworzonym łucznikiem, co potem okazało się strzałem w dziesiątkę, bo odpowiednio rozwinięty siał niesamowite spustoszenie i jeden strzał równał się pewnym martwym przeciwnikiem. Ogólnie bawiłem się bardzo dobrze przy Blackguards, choć drugi raz bym w nią nie zagrał, ale w drugą część jak najbardziej. Polecam.

Grę trochę zrobiono przystępniejszą - nie trzeba obozować, aby regenerować życie, tym samym nie ma żywności w grze; nie ma również ograniczenia co do wagi noszonego ekwipunku. Fabularnie zrezygnowano z wykonywania zadań, które zastąpiono bitwami i zdobywaniem miast bądź przyczółków. Sama walka jak zwykle wciągająca, choć nie jest tak bardzo taktyczna jak część pierwsza. Grałem na poziomie normalnym, który nie był ani trudny, ani łatwy (zdarzyły się pojedyncze potyczki, które jednak parę razy powtarzałem). Jak zwykle historia jest ciekawa, bohaterowie są pełnokrwiści, do tego jest też trochę decyzji, które podejmiemy, a które będą rzutować na dalszą rozgrywkę. Grafika w porządku, muzyka monotonna. Na błędy nie trafiłem. Dla fanów dobrych gier cRPG jak najbardziej polecam.

Audiowizualnie gra jest po prostu piękna. Jak nie przepadam w nowych tytułach za pikselami, tak tutaj te barwy, te kwadraciki... coś wspaniałego. Do tego świetna oprawa audio. Przez pierwsze godziny byłem zachwycony. Jednak im dalej tym bardziej poziom zagadek zaczął mnie denerwować. W niektórych naprawdę trzeba było być spostrzegawczym lub bardzo cierpliwym. Wpisywanie komend aby odpowiednio pokierować małym dronem(?) był jednym z elementów, gdzie bliski byłem zakończenia tego tytułu i jeszcze szybszego usunięcia gry z dysku... Jednak po dłuższej przerwie wróciłem do gry i żałowałem, że odstawiłem ją wtedy na dłuższy czas, bo gdy ów tytuł zakończyłem, tak żałowałem, że to już koniec... Gra poza niektórymi irytującymi zagadkami ma też toporne sterowanie, co dało się odczuć w niektórych elementach platformowych. Jednak klimat, historia, Tincan... Gra ma to coś, co można nazwać cyfrową duszą - ma coś, co znacznie na mnie oddziaływało i pewnie za kilka lat do tej gry powrócę, by na nowo przeżyć tę nastrojową historię.

Gra jest mocno przeciętna. Przyciąga klimatem i aurą tajemniczości. W tle przygrywa piękna muzyka i ... na tym kończą się superlatywy. Bowiem pierwsze jednak co rzuca się w oczy to fatalne sterowanie i tragiczna kamera, przez którą dostawałem białej gorączki. Nierzadko zmieniała się w najmniej odpowiednim momencie - chcę przeskoczyć dziurę między schodami, to kamera zmienia się podczas skoku przez co nakierowałem swoją postać w przepaść... W następnym podejściu pamiętałem na tyle ścieżkę, że kamera załączyła się na szczęście po skoku. Jednak powtarzało się to dość często. Sterowanie też pozostawało wiele do życzenia. Niby na początku pojawia się informacja, aby skorzystać z pada, jednak skoro ktoś wydaje grę na PC, to sterowanie powinno być dostosowane do rodzaju sprzętu. Jakoś dawniej nie było z tym problemu, teraz dość często twórcy idą pod tym względem na łatwiznę i zamiast odpowiednio skonfigurować swój produkt wolą napisać "graj na padzie". Wracając do gry, to powyższe minusy zabijają przyjemność z gry. Dodam jeszcze, że w grze grafika jest brzydka. Zazwyczaj mi ona nie przeszkadza, ale tutaj naprawdę jest okropna, kanciasta i produkcje wydane ponad 10 lat temu znacznie lepiej wyglądały... Czas rozgrywki również nie jest imponujący - 2 godziny. Sądzę, że bez powtarzania (wspomnę jeszcze o źle ustawionych checkpointach) można byłoby zmieścić się w jednej godzinie. Chociaż w sumie długość gry przy tych minusach staje się wręcz plusem...