checkmarkchevron-down linuxmacwindows ribbon-lvl-1 ribbon-lvl-1 ribbon-lvl-2 ribbon-lvl-2 ribbon-lvl-3 ribbon-lvl-3 sliders users-plus
Send a message
Invite to friendsFriend invite pending...
This user has reviewed 39 games. Awesome!
Rage of Mages II: Necromancer

Szkielety i wiewiórki

Gdybym był złośliwy napisałbym, że ROM 2 to nie sequel a jedynie dodatek do poprzedniej części. Mamy tu do czynienia z typowym przypadkiem "więcej tego samego": nowe misje, nowe przedmioty, nowe czary, nowi wrogie, ale dokładnie ta sama rozgrywka i identyczna oprawa graficzna. Akcja gry rozgrywa się na nowej wyspie, ale gdyby nie fakt, że miasto-hub wygląda inaczej nigdy bym się nie zorientował, gdyż wciąż większość czasy spędzimy w dobrze znanych lasach. Z tego powodu jeśli podobała Ci się część pierwsza i z tej będziesz zadowolony, jeśli jednak nie, ROM 2 na pewno tego nie zmieni, lepiej spróbować z duchowym spadkobiercą serii: "Evil Islands: Curse of the Lost Soul", tam już nowości znacznie więcej. Poziom trudności wciąż wysoki i często niesprawiedliwy, by uniknąć zbędnych frustracji polecam granie na easy. UWAGA: gra wciąga tak samo mocna jak poprzedniczka, syndrom jeszcze jednej misji obecny. W Polsce gra została wydana w czasopiśmie "Cool Games" w polskiej wersji językowej. Szkoda, że póki co nie jest ona dostępna na gog.com.

3 gamers found this review helpful
Rage of Mages

Polska walka z piractwem

Co by się stało gdyby "Starcraft" lub "Warcraft III" składały się wyłącznie z misji, w których sterujemy bohaterem, nie budujemy struktur i nie produkujemy jednostek? Wyszłoby "Rage of Mages". To nie jest jeden z tych wielkich eRPeGów. Tu nie znajdziecie wielowątkowej fabuły, wyborów moralnych , piętrowych romansów ani nawet wyboru linii dialogowych. To liniowa gra łącząca "Bethesdowy" sposób rozwoju postaci z RTSowym sterowaniem. Tu nie ma poziomów doświadczenia, wszystkie umiejętności rozwija się poprzez ich używanie, więc liczy się tu każdy strzał czy uderzenie. Każda misja to osobna mapa, która po ukończeniu zamyka się dla nas, nie ma tu powrotu do już odwiedzonych lokacji. No może oprócz głównego miasta, które jest naszym hubem, gdzie odwiedzimy sklep, tawernę i trenera. Możemy także wynająć najemników, ale pamiętając, że każdy wróg zabity przez nich to mniej expa dla nas. A tu nie ma respawnujących się wrogów! Walczymy, rozwijamy postać, kupujemy leszy sprzęt, znów walczymy. I tak w kółko. Aż do zwycięstwa z WIELKIM ZŁYM. To wszystko niby nic, ale jak dla mnie syndrom jeszcze jednej misji był spory, choć na sterowanie kląłem wielokrotnie. Był to jeden z tytułów wydany przez TopWare, który to wydawca zrobił dla walki z piractwem co najmniej tyle co CD-Projekt. Szkoda więc, że póki co, nie ma tu polskiej wersji gry. Ja kupiłem ją, gdy tylko wyszła (w cenie 69,95!) po bardzo przychylnej recenzji w CD-ACTION i do tej pory czuję sympatię, pomimo wszelkich braków. A. I przewijanie mapy myszką działa bez problemu!

7 gamers found this review helpful
Outlaws + A Handful of Missions (Classic, 1997)

Pewnego razu w LucasArts.

Gry w realiach westernowych przez długi czas nie miały dobrej passy. Żaden tytuł nie był specjalnie wybitny (może poza "The Orego Trail"). I "Outlaws" również nie jest idealny. W 1997 roku znajdziecie lepsze i ładniejsze FPSy. Ale takiego klimatu, to nie znajdziecie. Fabuła rodem z najlepszych spaghetti-westernów, zgorzkniały bohater szukający zemsty i przerysowani bossowie. Przerywniki filmowe w tej grze to jest mistrzostwo. Sama rozgrywa jest już nieco bardziej standardowa. I może nieco nudnawa, ale był to wymóg tych realiów. Tu nie można było za bardzo użyć wyobraźni. Lokacje to jakieś miasteczka, kopalnie, wąwozy i rezydencje. Przeciwników też tylko kilka rodzajów bandytów. Bronie to same "nudnawe" realnie występujące giwery. Do tego dziwny poziom trudności: na łatwym jesteśmy niczym terminator i giniemy tylko gdy się totalnie zagapimy; na najtrudniejszym giniemy często od jeden kuli i kulimy się przed każdym wejściem do nowej lokacji. Plansze są wielkie i zgubić się w nich bardzo łatwo i jedynym wyznacznikiem, że idziemy w dobrą stronę są nawoływania przeciwników. To jest oldschool pełną gębą i choć czasem tytuł niezmiernie irytuje to zwyczajnie chce się grać. Choćby dla kolejnej cutscenki, świetniej muzyki i klimatu. Wspomniałem już o klimacie? To nieco zakurzony już klasyk, zdecydowanie nieoszlifowany diament, ale taki, w który zwyczajnie warto zagrać nawet dziś.

1 gamers found this review helpful
Ultima™ IV: Quest of the Avatar

Chwała Britanni!

Ultima IV to gra z zamierzchłej epoki, która współczesnego gracza może tylko odrzucić. Już sama grafika musi wydawać się paskudna. Do tego skomplikowana mechanika, interfejs używający KAŻDEJ litery alfabetu i poczucie początkowego zagubienia. O co tu w ogóle chodzi? Czym te staruchy się podniecają? Dla mnie seria Ultima nie ma żadnego waloru sentymentalnego. W czwartą część zagrałem relatywnie niedawno. I powiem tyle: jest to jeden z najlepszych erpegów w historii. Trzeba tylko dać mu szansę. To jedna z tych gier, gdzie nie jest wstydem zacząć od poradnika dla początkujących. Jest tu tyle elementów, których we współczesnych grach się nie spotyka, że lepsze to niż odbicie się od ściany, ale gdy już się pokona początkową niechęć to, o rany jakże jest to satysfakcjonujące przeżycie. Największą zaletą gry jest jej założenie fabularne. Tu celem nie jest zniszczenie jakiegoś konkretnego zła, na końcu nie czai się na nas wielki, straszny niegodziwiec. Nie. Tu mamy jedynie odnaleźć Kodeks Ostatecznej Wiedzy. A żeby go zdobyć wystarczy stać się Avatarem, czyli żywym ucieleśnieniem 8 cnót. I do tego dążyć będziemy przez całą grę. I nie będzie to łatwe. Tu nie wolno kraść (a ma się ochotę!), niewolno zabijać uciekającego wroga dla expa, samemu również niegodnym jest ucieczka. System ten brzmi najlepiej w teorii, w praktyce bywa nieco uciążliwy, ale zaciskamy zęby i dążymy do celu. Będziemy podróżować po wielkim otwartym świeci, poznawać jego sekrety i walczyć z nieliczonymi potworami. I choć w ostatecznym rozrachunku gra polega na rozmawianiu z każdym NPCem, zdobywaniem wskazówki, która zaprowadzi nas do innego NPCa, który da nam wskazówkę, (I walką w przerwach), to idziemy i pytamy. Ta gra potrafi wciągnąć jak kolejny sezon "Gry o tron". Cieszymy się z każdej nowej informacji, z każdej monety, którą możemy wydać na jedzenie. Nasza postać może składa się z czterech kresek, ale ma w sobie więcej życia niż niejeden ślicznie wyrenderowanany bohater ze współczesnych tytułów!

4 gamers found this review helpful
The Curse of Monkey Island™

Najlepsza przygodówka w historii!

Tak, przemawia przeze mnie nostalgia. COMI była jedną z 10 pierwszych przygodówek w jakie grałem i od razu wskoczyła na miejsce pierwsze. Od tamtego czasu zagrałem w dziesiątki tytułów, a jednak to trzecia odsłona przygód Guybrusha Threepwooda pozostała na szczycie! Tu nie ma się do czego przyczepić. Śliczna, niemal w 100% ręcznie rysowana grafika (dziś doskwiera jedynie niewielki brak szczegółów spowodowany niską rozdzielczość), REWELACYJNE głosy postaci i urzekająca muzyka. Fabuła i zagadki to również górna półka. Zaznaczam, że gra momentami jest trudna i kilka (ale serio tylko kilka) problemów jest ewidentnie nielogicznych, ale taki urok tego gatunku. No i klimat oraz humor. To jedna z tych zwariowanych, kompletnie nierealistycznych gier, które śmieją się ze wszystkiego i wszystkich, także z samej siebie. I jest to humor wysokich lotów, tu nie ma miejsca na wulgarność. A same Karaiby to miejsce, w których chciałby się zamieszkać. Do tego Murray, pozbawiona ciała czaszka (sami zobaczycie), to najlepsza postać epizodyczna w historii! Inni zresztą równie zapadają w pamięć: trójka piratów barberów, handlujący oranżadą Kenny czy kapitan Rottingham. Nawet kilka elementów zręcznościowych, z bitwami okrętów na czele, nie psuje ogólnego wrażenia. Była to dla mnie pierwsza część serii Monkey Island, w którą grałem i choć w zestawieniu z poprzednikami okazuje się już nie tak oryginalna (np. trzy zadanie, które możemy wykonać w dowolnej kolejności czy walka na obelgi słowne pojawiły się już w pierwszej części) to i tak pozostaję tytułem obowiązkowym. Specjalni nie opisuje fabuły, bo to najlepiej poznać samemu. Znajomość poprzednich części nie jest wymagana. A dialogi? Mistrzostwo! Szczególnie piosenka na rozpoczęcie trzeciego rozdziału. A i pamiętajcie żeby grać od razu na poziomie Mega Monkey. Nie ma sensu pozbawiać się najlepszych zagadek jakie wyczarowały umysły mistrzów gatunku.

5 gamers found this review helpful
Ultima™ 7 The Complete Edition

Upieczemy dziś babeczki!

U7: To jest TA Ultima, legendarny tytuł, który pokazał jak tworzyć otwarte światy. Tu w zasadzie mamy całkowitą swobodę w tym jak podejdziemy do zadania, które przed nami stoi. Interaktywność wciąż robi wrażenie - tu oczywiście trzeba wspomnieć o pieczeniu chleba - a jednocześnie to gra posiadająca głębię fabularną i filozoficzną. Trudno o Ultimie 7 mówić bez używania wyświechtanych frazesów, ale to gra, która jest czymś więcej niż sumą swoich elementów, bo gdyby patrzeć na nią jedynie od strony technicznej to znajdziemy wiele problemów jak nieciekawa walka, nieczytelny ekwipunek czy zupełnie nieistotny rozwój postaci. Tylko, że Ultimę trzeba smakować, dać się ponieść opowieści i zwyczajnie odkrywać świat. Jeśli tylko da się jej szanse, przymknie oko na niedzisiejsze już mechaniki to ona potrafi sowicie się odpłacić. Bez wątpienia jeden z najlepszych eRPeGów w historii. U7: Serpent Isle: Sequel stworzony na tym samym silniku, a jednak już zupełnie inna gra. Tym razem mamy do czynienia z tytułem bardziej liniowym, ale jednocześnie skupionym mocniej na opowiedzeniu historii. Więcej tu mamy oskryptowanych wydarzeń i różnorodnych zadań pobocznych. Choć ustępuję swojej poprzedniczce w kwestii swobody eksploracji świata, to fabularnie jest równie angażująca i bogata. Niestety jest również sławna ze sporej ilości błędów, które mogą nawet uniemożliwić jej ukończenie. UWAGA to gry na kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset, godzin grania. Uzależniają, irytują, zachwycają. Jak prawdziwe dzieła sztuki.

8 gamers found this review helpful
Worlds of Ultima™: The Savage Empire

O ludziach i gadach. I mrówkach

Pierwszy ze spin-offów, oparty na mechanice VI części głównej serii. Tym razem Avatar trafia do świata wprost z prozy Arthura Conan Doyle'a, gdzie w zaginionej dolinie ludzie wciąż koegzystują z dinozaurami. Oczywiście wszystko tu się sypię i to my jako wybraniec musimy zjednoczyć plemiona Indian przeciw wspólnemu wrogowi. Tytuł, wraz ze swoim sequelem Martian Dreams, jest dobrym sposobem sprawdzenia czy gry z tej serii Ultima są dla nas. Po pierwsze nic nie kosztują. Po drugie oparcie na silniku szóstki skutkuje „łatwiejszym progiem wejścia”. Interfejs jest prostszy, świat mniejszy a i grafika przyjemniejsza, niż w dotychczasowych „dużych” Ultimach. Przygotujcie się jednak na wiele zapomnianych mechanik, jak choćby konieczność prowadzenia notatek, bez nich szybko się zgubicie. Gra jest teoretycznie RPGiem, ale walka czy rozwój postaci są raczej marginalne. Za to otwarty (i ogólnie nieliniowy) świat czy poziom interakcji wciąż może zadziwić (spróbujcie np. samemu skonstruować granaty albo pochodnię). Tytułowi bliżej do przygodówki. Główne mięso to eksploracja świata połączona z serią fetch-questów. W każdej z wiosek możemy porozmawiać z kilkoma postaciami (reszta to niestety identyczni NPCe, mówiący to samo), które opowiedzą o świecie, wyślą po jakiś przedmiot lub wskażą z kim dalej pogadać. Dialogi prowadzimy wprowadzając słowa-klucze z klawiatury, więc spisujcie wszystko dokładnie (na szczęście ważne zwroty są podkreślone – chyba że wyłączymy tę opcję). Możemy również poczuć jak wydawano gry w „dawnych czasach kartonowych pudeł”. Mamy grube, klimatyczne instrukcję, mapę, wycinki gazet itp. Wypas. Gra ma swoje wady, potrafi zirytować (choćby walką czy błądzeniem pośród drzew), czasem nie wiadomo co robić dalej, ale fabuła jest niezła, świat oryginalny i a rozwiązywanie problemów daje satysfakcję. Choć uważam, że Martian Dreams jest nieco lepsze.

3 gamers found this review helpful
Ultima™ 4+5+6

Rewolucje na każdym kroku.

Ultima 4 - zapraszam do recenzji na stronie tej części. Ultima 5 - zdecydowanie moja ulubiona odsłona z "tych gdzie się wpisuje komendy". Poprawiła większość bolączek poprzedniczki, w końcu można atakować po skosie czy przygotowywać konkretną liczbę zaklęć. Do tego wprowadziła wiele nowości, w tym zmiana pór dnia (w nocy mniej widać! ;)) czy rozkład zajęć dla każdego NPC! Raz są w domu, później w pracy a wieczorem np. w karczmie. I choć potrafi to denerwować (w nocy jest serio ciemno, a szukanie konkretnej postaci może zająć nieco czasu) to dla imersji jest to wprost nieocenione. Do tego grafika również prezentuje się uroczo. Ogólne przesłanie historii równie dobre co w 4. Tam staraliśmy się opanować 8 cnót, tutaj twórcy pokazuję co się stanie jeśli te same cnoty zostaną wprowadzone siłą i przestrzegane dosłownie. Najbardziej mi szkoda, że uproszczono sam system cnót, zastępując go jedną ogólną wartością karmy, na którą głównie wpływ ma to czy kradniemy (tak, można zabijać uciekających wrogów!). Jak dla mnie świetny sequel wybitnej gry. Ultima 6 - znów nowy engine i znów sporo zmian. Koniec z podziałem na podróżowanie po mapie i wnętrza miast. Tym razem wszystko jest jednym ciągłym światem. Grafika znów bardziej szczegółowa, niestety postanowiono pozostawić cztero-okienkowy podział ekranu gry, przez co obszar naszych działań jest bardzo mały. Zmieniono system walki, która to zeszła na dalszy plan. Gorzej jest z interfejsem i inwentarzem. Każdy członek drużyny posiada własny ekran (to akurat fajne), limit przedmiotów i ich ciężaru. Bez ciągłego przerzucania przedmiotów i grupowania ich w sakwach się nie obejdzie. Interfejs wymaga przyzwyczajenia, opcji jest mniej i przy opanowaniu skrótów klawiszowych można grać samą klawiaturą. Rozbudowały się dialogi i porozmawiamy nawet z członkami drużyny! Pory dnia i rozkład zajęć NPCów obecne. Fabularnie wciąż dobrze, tym razem zmierzymy się z konsekwencjami naszych czynów. Te gry wymagają wysiłku, ale zwracają to z nawiązką!

3 gamers found this review helpful
Heroes of Might and Magic® 3: Complete

Hirosi to zło!

Najgorsza gra ever! Powtarzalny gameplay! Wysoki poziom trudności! Przekazuje pogańskie treści fantasy! Wtłacza do głowy istnienie magii!!! Unikać za wszelką cenę!!!11!1!! Jeśli posiadacie jakieś obowiązki: praca, szkoła, żona, dzieci albo hobby czy życie prywatne nie kupujcie, nie instalujcie i przede wszystkim nie grajcie! Nie próbujcie sobie tłumaczyć, że to tylko na chwilę, jedną partyjkę zagram, tak by odświeżyć sobie pamięć. Potem może być za późno. Obudzicie się samotni, zarośnięci, bez pieniędzy. Za to z kolejną ukończona kampanią. W tej grze nie ma mikro transakcji, nie otwiera się paczek z kartami, nie zdobywa się waluty premium na dodatki kosmetyczne a wciąga bardziej niż największy hit free-to-play! Fenomen Hirosów (szczególnie trójki) jest nieuchwytny. To połączenie przejrzystej rozgrywki, rewelacyjnego interfejsu (najlepszy ever! Nie potrzeba instrukcji, ikony mówią wszystko a czego nie mówią, znajdziemy pod prawym przyciskiem myszy) i zwyczajnie uzależniającego gamplay’u. No i grafika nie jest zła. Niby w każdej misji wciąż robimy to samo: zaczynamy w zamku, zdobywamy kopalnie, rozbudowujemy zaplecze, rekrutujemy jednostki, walczymy z potworami. Klikamy koniec tury i patrzymy na reakcję przeciwnika. Spłucz i powtórz. A godziny mijają Chcemy dotrzeć tylko do kolejnego zamku, przejąć to jedno złoże złota, jeszcze tylko ostania, ostatniutka tura – a tu nagle znikąd pojawia się wróg – przecież nie pozwolimy się mu panoszyć. I tak przez setki godzin. Nie dość, że mamy zatrzęsienie singlowych kampanii i pojedynczych misji to jeszcze dochodzi słynny tryb gorących krzeseł oraz edytor map. I dwa oficjalne dodatki. I mody. I setki fanowskich plansz. Nieeee! Nie dajcie się w to wciągnąć. Idźcie na spacer, opalać się w ogródku, gapić na ścianę. Róbcie cokolwiek tylko nie grajcie w Hirosów 3! Ps. Najważniejsza zaleta gry? W zamku rycerza nie można rekrutować chłopów! Alleluja!

37 gamers found this review helpful