

Drugi ze spin-offów głównej serii opartej na silniku części 6. Tym razem zupełnie porzucamy świat fantasy i przenosimy się w realia XIX wiecznej sci-fiction: lubisz Juliusza Verne'a czy "Wojnę światów"? Ta odsłona Ultimy powinna Cię usatysfakcjonować. Tym razem wyruszamy w misję ratunkową na Marsa! A towarzyszą nam jedni z najwybitniejszych myślicieli / badaczy / naukowców epoki. A wyruszamy by ratować jeszcze większą liczbę sław. Ustalenie dlaczego się tam znaleźli to jedno z głównych zadań. Mechanicznie gra nie różni się od swej poprzedniczki Savage Empire czy Ultimy 6, choć w moim odczuciu skręca jeszcze bardziej w stronę przygodówki. Walk będzie sporo, jednak to raczej lekko irytujący przerywnik eksploracji planety. Podczas przygody odkryjemy wiele tajemnic Marsa i zamieszkującej go zaawansowanej cywilizacji. Tytułowe sny również odegrają ważną rolę. Klimat industrialnej literatury został wiernie oddany. Gra powiela wszystkie wady i zalety swoich poprzedników i dla nowych graczy może być dość nieintuicyjna, ale uważam, że warto spróbować. Zważywszy że jest za darmo. I przeczytajcie wszystkie materiały, które były w pudle. Robią robotę! Ps. Ponoć można trafić na błędy uniemożliwiające ukończenie rozgrywki, ale mnie się to nie zdarzyło.

Jeśli mało wam było przygód Abe'a w jego Odysei, to Exoddus dostarczy niezapomnianych wrażeń! Zasady pozostały niezmienione, do gry dodano jedynie kilka nowych elementów i rozbudowano całość. Do uratowanie nie jest już 99 Mudokonów ale 300! Z nowości mamy kilka rodzajów zachowań naszych współbraci (mogą być ślepi, źli, chorzy, pod wpływem gazu rozweselającego) i bardziej rozbudowany słownik, by sobie z tym poradzić. Możemy przejmować kontrolę nad nadzorcami, którzy mogą wydawać polecenia wrogom. Mamy również sterowalne wybuchowe pierdy! Ekstra! Niezmienny jest wysoki poziom trudności. Więcej, w niektórych momentach, szczególnie w ukrytych planszach, jest on absurdalnie wyśrubowany. Ale tu z pomocą przychodzi największa zmiana czyli możliwość zapisywania gry w dowolnym momencie + quick save/quick load! I jeśli myślicie, że jest to jakieś super ułatwienie czy oszustwo to się mylicie. To jedynie pomaga zmniejszyć frustrację przy pokonywaniu po raz setny tej samej przeszkody. Zresztą nikt nie karze korzystać z tego dobrodziejstwa. Tytuł wciąż charakteryzuje się przepiękną grafiką 2D (choć nieco doskwiera niska rozdzielczość) i fenomenalnymi przerywnikami filmowymi. Fabuła jest jednocześnie bardziej mroczna jak i zabawna, a takie połączenie nie zawsze się udaje. To wciąż propozycja dla wytrwałych, spostrzegawczych i zręcznych. Tu najmniejszy błąd kończy się katastrofą, a uratowanie wszystkich rodaków to wyzwanie dla najlepszych (podpowiedź: jeśli na ekranie widzicie stos butelek, znaczy się, że gdzieś jest wejście od ukrytej planszy). Mózg i palce parują z wysiłku i czasem ma się ochotę rzucić padem o ścianę, ale jeśli wyzwania ci nie straszne to Abe Exoddus to jedna z najlepszych staro szkolnych platformówek. Warto się z nią zmierzyć.

Tak się robi spin-offy! W wojsku wszystko dają na tacy. Zreperują statek, zatankują, uzupełnią rakiety. A gdybyśmy musieli o to dbać samemu? I to podczas trwającej wojny, mając jedynie marny stateczek? W Privateerze chodzi o zarabianie pieniędzy i jest kilka możliwości. Możesz zostać kupcem, najemnikiem likwidującym cele, piratem, łupiącym statki handlowe albo wszystkim po trochu. Sama gra polega na lataniu od systemu do sytemu (jeśli masz odpowiedni napęd) i z planety na planetę, porównując ceny/wybierając misje. Walcząc w międzyczasie. Wszystko po to by kupować ulepszenia i nowe statki. Oraz naprawiać uszkodzenia i uzupełniać amunicje. Latamy, przewozimy towary, walczymy. Ta pętla może po czasie zmęczyć (zwłaszcza gdy chce się kupić wszystko), a że często bardziej opłaca się uciekać niż walczyć, to nie zawsze jest specjalnie emocjonująco. Ale ja zawsze szybko wracałem. I bawiłem się świetnie. Choć gra korzysta wciąż z silnika z WC2, to grafika jest znacznie lepsza i walczy się tu przyjemniej. Nie ma już problemów z płynnością. Gdy znudzi nam się handel/piractwo możemy podjąć się jeszcze misji fabularnych (od razu wzrasta poziom trudności) polegających na... lataniu, przewożeniu towarów/walce. Taaak. Ale przynajmniej możemy pogadać w barach i zarobić konkretne pieniądze. Od razu zaznaczę, że lepiej nie podejmować się tych misji dopóki nie kupimy najdroższego statku Centuriona. Fajnie było porzucić militarną karierę z poprzednich części i spróbować swoich sił jako wolny strzelec, mając otwarty świat do dyspozycji. I chociaż planety wyglądają bardzo podobnie (sklep, bar, gildie), to klimat i poczucie wolności mocno przykuwają do monitora. Pakiet zawiera dodatek Righteous Fire, który oferuje nowe systemy, droższe ulepszenia i nową fabułę (nawet lepszą niż w podstawce), ale brak nowych statków. Krótko mówiąc: więcej tego samego. Przed odpaleniem gry dobrze sprawdzić ten poradnik: https://youtu.be/IDM80gxofW4

Rozczarowanie dekady. Miała być najbardziej kultowa przygodówka ever, setki wyborów, zabijasz kogo chcesz, śledztwo prowadzone w czasie rzeczywisty, konkurowanie z innymi łowcami. A co dostałem? Machanie myszką w poszukiwaniu "gorących punktów", rozmowy, które nie wiem gdzie mnie zaprowadzą, komputer, który dopasowuje za nas ślady i dowody, bo nie robimy nic samemu. Gra polega na eksploracji, nie rozwiązujemy tu w zasadzie żadnych zagadek, nie używamy przedmiotów. Ale dostałem również idealnie odwzorowany klimat filmu, świetną grafikę (może oprócz rozpikselowanych postaci) i efekty świetlne. Tym jednak co robi największe wrażenie to ilość alternatywnych ścieżek. Tu rzeczywiście, każda nowa gra może rozwinąć się inaczej. Głownie zależy to od tego jak zostaną rozlosowane kluczowe aspekty (np. kto jest androidem, a kto człowiekiem), ale również dostajemy sporą swobodę działania. Trzeba być jednak spostrzegawczym i próbować wielu rozwiązań, by dotrzeć do niektórych alternatyw (przykład z zupą Zubena) Sama fabuła również jest całkiem niezła, choć kopiuje filmowe założenia. A wątek naszej tożsamości lepszy niż u Scotta. Do tego skorzystamy ze znanych z ekranu urządzeń z testem V-K i analizatorem zdjęć na czele. Wolę jednak bardziej klasyczne przygodówki i Blade Runner, choć wciągnął mnie swoim światem, to rozczarował uproszczeniami rozgrywki. Wielki brawa dla zespołu ScummVM i GOGowi za przywrócenie tytułu do życia, możliwości odpalenie go na współczesnym sprzęcie i ulepszeniami jak choćby napisy, bo jest to tytuł i tak obowiązkowy! Po głębszą analizę zapraszam na mojego bloga: https://tinyurl.com/9s4nw5hz

WC1 Granie to tortura, a wszystko przez techniczne problemy. Nie da się tu ustawić DOSBoxa optymalnie. Albo pokaz slajdów, albo gra chodzi zbyt szybko. Tak to wyglądało w dniu premiery, ale wtedy dla takiej grafiki i epickości 5 fpsów było ok. Dziś to nie przejdzie, a wielkie piksele tylko utrudniają rozeznanie w akcji. Tylko to wszystko jest bez znaczenia. Ja się nie dziwię, że WC stał się klasyką i wszyscy od niego zrzynali. Fabuła jest prosta, bez zwrotów akcji i pełna stereotypowych postaci, ale fakt, że rozmawiamy z nimi w barze, cele misji przedstawiono jako odprawy, jest tablica wyników, awanse i medale (otrzymywane podczas ceremonii a jakże!) powodują mocną imersję. Sam fakt, że przegranie misji nie kończy gry jest nowatorski i ambitny, trzeba tylko przeżyć np. katapultując się i możemy trafić na ścieżkę złego zakończenia. A to, że same latanie jest dość kłopotliwe? Ja nawet na padzie jakoś sobie radzę i bawię się świetnie, choć bywa ciężko. WC2 Tu problemów technicznych znacznie mniej. Trzon rozgrywki pozostał niezmieniony, samo latanie jest równie dobre. To typowy sequel: nowe statki, wrogowie, mniej pól asteroidów. Największa zmiana to całkowite podporządkowanie fabule. Koniec z rozmowami w barze, awansów i medali, wszystko toczy się w ramach historii. Historii nieco naiwnej, pełnej nieprawdopodobieństw i wciąż rasowo-stereotypowej, ale w 1991 roku nawet w przygodówkach i RPGach nie można było liczyć na więcej, a co dopiero w space-simie! Cut-scenki pojawiają się także w trakcje misji, co może skutkować np. zmianą celów. Niestety mało kto w WC1 chciał przegrywać i system porażek został uproszczony, są alternatywy, ale bez wielkich konsekwencji. Jak dla mnie świetny następca wybitnej gry. Ja polecam oryginał. Poczucie ciągłego rozwoju przemawia do mnie bardziej niż rozbudowana fabuła. I to pomimo technicznych zgrzytów. Choć obie są z innej epoki to prawdziwe klasyki! Ps. Nie grałem w żadne dodatki, ale że są trudniejsze niż podstawki, spasowałem.

Kao 1. O Croc/Crash Bandicoot! Nie grałem jako dzieciak, 0 nostalgii. No to jazda na trudnym! I zamiast przelecieć tytuł jak V Judy, męczyłem się i kląłem przez 10h! Nie dlatego, że poziomy są szczególnie skomplikowane czy wymagające, ale wystarcza jeden fragment, gdzie kamera ustawia się tak, że nie wiadomo gdzie skoczyć. Albo z widoku za pleców mamy widok z boku. Albo durne lasery z minimalnym marginesem błędu. Etapy wyścigowe gdzie każde zderzenie z bandą kończy się śmiercią?!? To ma być gra dla dzieci? Nie starczało mi żyć! Load i od początku. Wszystko sprowadza się do jednego: braku precyzji. Nigdy nie byłem pewny czy doskoczę czy trafię przeciwnika czy wejdę w zakręt. A dodatkowych serduszek niewiele. Albo ten durny boss Grecki bóg. Inni to pestka, ale na niego sposób był tak specyficzny, że musiałem sprawdzić rozwiązanie. Ogólnie to sympatyczna, tunelowa, trochę uboga w treść, gierka. Nie grajcie na trudnym! Kao 2. O Rayman 2! Krótko. Drugi kangur to zwyczaje bardzo dobra i świetnie wyglądająca platformówka 3D. Ma wszystko: mnogość plansz, dodatkowe wyzwania (wyścigi), bossów, zmusza do myślenia. I tylko fakt, że to w zasadzie kopia Raymana może przeszkadzać - mamy nawet piratów jako wrogów - ale jak zrzynać to od gigantów. Wady? Granie padem x360 powodowało momentami, że kangur przy skręcaniu zwalniał, przez co ginąłem. Gra zachęca też dzieci do przekupstwa i to tu Kao wbija do zwierzątek na chatę po długi ;) Kao 3. O... tu trudniej o ocenę. Sama gra jest całkiem przyjemna, plansze są fajnym wyzwaniem, przeniesiono ciężar na walkę. Tylko, że wszystkiego jest tu mało. Kolejne krainy są do siebie graficznie podobne, wrogów tylko kilka rodzajów i też wszędzie ci sami, brak bossów i tylko tradycyjne dla serii wyścigi są odskocznią. Jako osobna część lekki zawód, ale w pakiecie dobra rozrywka na dwa-trzy wieczory. Musiałem grać klawiaturą, gdyż przy poruszaniu padem Kao z biegu przechodził w chód, co nie pozwalało skutecznie sterować.

W czasie gdy fani Tomb Raidera narzekali, że dostają 4 raz to samo, LucasArts wydaje klona, który jest jeszcze bardziej toporny i sztywny! Indy stracił gdzieś cała grację Lary - porusza się jak kloc drewna, skacze słabiej niż Avatar z Ultimy 8 a jego uniki są żałosne. Strzelanie? Lara to przynajmniej kicała wokół wrogów, tu najlepiej biec na wroga i walić z broni automatycznej albo campić z karabinu. No i grafika dziś wygląda paskudnie. I muzyki mało! To wciąż jednak tytuł oparty na najlepszej serii filmów przygodowych i klimatu jest tu po brzegi. Tym razem Indy musi powstrzymać Sowietów przed odkryciem sekretów Wieży Babel. Scenariuszowo jest całkiem nieźle. Najważniejszy jednak jest gameplay. O wadach było, ale są one niejako "wpisane" w ten gatunek. Tu trzeba być precyzyjnym, dobrze odmierzać każdy skok i rozglądać uważnie za ukrytymi przejściami. Quick save/load to nasi najlepsi przyjaciele. Czasem z ust padnie przekleństwo, ale trzeba odetchnąć i próbować dalej, bo chce się przeć naprzód. Plansze są ogromne i o zagubienie nie trudno, ale rozgrywka nie ogranicza się do szukania kluczy i dźwigni, które otworzą jakieś drzwi (choć i to będziemy robić). Tu większość leveli to jakby ogromna zagadka sama w sobie. Trzeba rozkminić jak poszczególne elementy układają się w całość. Jak jedno urządzenie uruchamia kolejne itp. I choć bywa nieintuicyjnie (np. plansza z hienami) to zwykle wystarczy włączyć podpowiedź na mapie (też średnio czytelnej) by ruszyć dalej. Do tego zbierać będziemy skarby, niektóre nieźle ukryte, stanowiące jakby osobne mini-questy. A warto się za nimi rozglądać, gdyż każdy skarb to kasa, którą można wydać między planszami na amunicję czy apteczki. Oraz na mapę do bonusowego levelu, który zabierze nas w znane z "Poszukiwaczy" miejsce. Ja bawiłem się super, ale z czystym sumieniem grę mogę polecić tylko jeśli TR 1-6 to Twoja bajka. Jeśli wychowałeś się na Uncharted albo Larze z 2013 roku to możesz przeżyć szok. Może jednak warto dać się porazić?

Nie hypowałem się. Nie oglądałem zwiastunów. Nie chłonąłem każdego newsa. Nie czekałem na Zbawcę Gier. Nie wiedziałem czego się spodziewać. A jednak w dniu premiery poszedłem do sklepu i kupiłem. Bo zaufałem CDPR. I gra nie działa. Mój procek AMD Phenom nie obsługuje sse 4.1 i 4.2. Pomógł fanowski mod, ale ja utknąłem na wer. 1.05. FPSy? No tak średnia ok. 22-29 na nisko-średnich. Oczywistości: bugi były? Jasne. Od wczytywania tekstur postaci i pojazdów, przez śmieszną fizykę, blokowanie NPCów, spadające samochody i dosłownie kilka zawieszek. Miałem wszystko. I nadal uważam, że obcowałem z rewelacyjnym tytułem. Dostałem Deus Exa, rozgrywającego się w ogromnym mieście, gdzie do każdego zadania można podejść w dowolny sposób, a naszą postać rozwinąć jak się chcę. I jak dla mnie każdy sposób działa. Chcesz wejść od frontu a broń by nie stygła? A może wolisz się skradać i pakować ciała do lodówek? Hakowanie - przekozackie. A może wszczepy nóg i śmiganie po dachach? Jak wolisz. Ale nie dla tego się gra w tytuły CDPRu. Fabuła, postacie, wątki poboczne. To jest cała esencja. I jak w przypadku Wiedźmina 3 tak i tu można się pokusić o stwierdzenie, że niektóre z questów dodatkowych są lepsze niż główne w innych grach. I cóż z tego, że autami steruje się ciężko (motorami lepiej), że podczas rozmów ktoś dziwacznie sunie po podłodze psując imersję. To wszystko jest do poprawiania i blednie przy narracyjnym mistrzostwie. Czynności poboczne mogą się znudzić. Te wszystkie rozboje w toku to tylko kolejny pretekst do grindowania (to samo było np, z kontrabandą czy obozami bandytów w W3). Ale zawsze znajdziemy ciekawą notatkę, która daje jakiś kontekst. Ja np. nie zwracałem uwagi na słabe AI wrogów, bo gównie się skradałem/hakowałem i to nie było było tak widoczne. Policja? Nie strzelałem do cywilów więc się nie pojawiali. Wiele rzeczy, które odpychają krytyków CP77 dla mnie było niezauważalne. Nie mogę się doczekać aż odpalę grę na odpowiednim sprzęcie i przejdę inną ścieżką!

Uznawana za nieoficjalny sequel Another World. I nie ma się czemu dziwić: zgodność gatunkowa, obcy świat, skupienie na płynnej animacji i filmowych cutscenkach. Twórcy rozbudowali koncept słynnego poprzednika. Gra jest platformerem akcji, skupionym głównie na główkowaniu jak pokonać danego przeciwnika i jak znaleźć drogę wyjścia z labiryntu korytarzy. Nowością są elementy przygodówek, dialogi, zbieranie i używanie przedmiotów, korzystanie z ekwipunku. Mamy tu próbę stworzenia realistycznego, żyjącego świata, gdzie nasz bohater przyjmuje zlecenia pracy i podróżuje po rozmaitych lokacjach. Nie wszędzie musi walczyć. I to wciąż się broni. Tak jak klimat i rozgrywka. Trzeba jednak pamiętać, że to gra z zamierzchłych czasów i znajdziemy tu kilka nielogiczności a ostatnia plansza (szczególnie na expert) potrafi napsuć krwi, napuszczająć na nas mocnych wrogów. Każdy miłośnik klasyki wie na co się porywa. No i sterowanie. Nie zliczę ile razy zamiast strzelić, chowałem broń. Także za samą grę 4 i pół *. A jak wygląda "remaster"? Na pierwszy rzut oka wszystko ok. Mamy dodane nowe filtry graficzne, wybór klasycznej lub zremasterowanej muzyki, przydatną funkcję przewijania, wybór koloru koszulki czy trybu Dir Cut (dwie animacje więcej). Możemy zbierać street pointy, którymi odblokujemy specjalną galerię. Gra obsługuje pada z Xboxa. Wszystko to można dowolnie mieszać. Przy bliższym spojrzeniu okazuje się jednak, że te filtry tylko rozmazują obraz i lepiej gra się pikselowo. Filtr Bloom włącza się przy każdym uruchomieniu. Sterowania nie można zmienić. Tych street pointów nie da się wyłączyć, więc gra nigdy nie wygląda jak oryginał, a i czasem ich rozmieszczenie podpowiada rozwiązanie problemów. Ogólnie największą wadą jest fakt, że nie dostajemy (choćby jako bonus) DOSowego oryginału. Kilka razy zdarzyło się, że się zawiesiła (pomaga alt+F4). Cieszy sam fakt, że legalnie można pograć w tego klasyka i to polecam. A dzięki przewijaniu, dacie radę ją ukończyć!

Każdy kto był dzieciakiem w połowie lat 90. wymyślał sobie co znaczy skrót MDK i im był głupszy tym lepiej. To tytuł, w który nawet jeśli nie grałeś w momencie premiery (tak jak ja) to i tak go znałeś. W każdym czasopiśmie o grach można było znaleźć reklamy z tym charakterystycznym strojem. W 1997 można było nazwać go eksperymentem, wciąż jeszcze gry akcji w 3D nie były skonsolidowane. A MDK to 100% stylu i 100% akcji. Tu choć fabuła jest dość przygnębiająca, w końcu te kosmiczne koparki zabijają miliony ludzi, gdy my przebijamy się przez kolejne poziomy, co widać po zmniejszającym się pasku. Sam klimat to już jednak czysty absurd: z mrocznych, posępnych kanionów możemy trafić do kreskówkowego pokoju z kartonu. Wrogowie nas wyśmiewają, apteczka przed nami ucieka, zbieramy podobizny Earthworm Jima, dzięki czemu na głowy wrogów spadają krowy. Albo to łykasz albo nie odpalasz. Klimat, klimatem, ale jak się w to gra dziś? I fajnie i... dziwnie. Po pierwsze nasz bohater nie jest "autonomiczny" to raczej cały świat przesuwa się pod nim co może utrudniać platformowanie. Poza tym to czysta młócka: tu nasz karabin praktycznie nie stygnie, strafe'ujemy i latamy wokół wrogów. Tytuł co rusz wprowadza jakieś urozmaicenia: a to sterujemy bombowcem, jeździmy na desce, wzywamy wsparcie z powietrza, no i używamy słynnej snajperki. Snajperka, najbardziej reklamowany element, wciąż swoim płynnym zoomem robi wrażenie... tylko, że w natłoku walki nie ma zwykle jak efektywnie jej używać i służy do rozwiązywania problemów, okazjonalnego zestrzeliwania ogromnych okrętów powietrznych czy nękania bossów. Muszę przyznać, że późniejsze etapy gry potrafią być całkiem wymagające oraz zdarzają się okazjonalne momenty, że nie jest oczywiste co trzeba zrobić by ruszyć dalej, ale to w zasadzie już wszystkie wady. No może jeszcze krótki czas gry. MDK wciąż daje radę, jest oryginalne jak w dniu premiery i pokazuje, że gry akcji mogą być absolutnie niepowtarzalne.