To jest ten typ filmu, który w latach 90 oglądało się dla pikantnych scen, bo analizowanie fabuły mogło skończyć się poważnym uszkodzeniem mózgu. Typowy wieczór, Polonia1 albo Porion, godzina 22:05 i bardzo przeciętny film ze znanym aktorem. To jest ten typ filmu, który Chris Griffin obgaduje z Carlem, bo całkiem ładna aktorka zdjęła bluzkę. Złota era telewizyjnych "thrillerów", które powstały po to, byś poszedł szybciej spać. (dalej mogą być spoilery) Fabuła opowiada o małżeństwie, które przeżywa poważną traumę po stracie córki, a psychiatra wysyła w ramach terapii pielęgniarkę, która (w rzeczywistości jest psychiatrą i) korzystając z nowatorskich metod, ma pomóc im to przezwyciężyć. Nowatorstwo polega oczywiście na wczytaniu protokołu "s*ks, sp*rma, ru**anie, 69", literatura przedmiotu pani doktor, to kamasutra, czarna magia, a podmiotu: wątpliwej jakości erotyczna poezja. Bohaterowie postępują sprzecznie, unikają logicznego myślenia, a lepszych psychiatrów widziałem w produkcjach pornograficznych. Komu mógłbym polecić Tender Loving Care? Jeśli masz ciary i podnoszą Ci się włosy na rękach od kineskopowych telewizorów, lubisz stare filmy, z których poza pseudoerotyzmem wycieka również nadambicja kiepskich scenarzystów, a Twoim największym pragnieniem jest to, by John Hurt zadawał Ci niewygodne, intymne i bardzo upierdliwe pytania na temat Twojej seksualności, będzie to Twoja ulubiona gra.
Jest to fabularna kupa. Jeden diament w środku (wątek Peralezów) nie zmienia tego, że wszystko wokół jest obsrane. Prolog w którym połączenie Pudziana z Janem Pawłem II robi różne rzeczy w parędziesięciosekundowej animacji jest kiepskim wprowadzeniem do tego, że za 10 minut mamy się jego śmiercią przejąć. W sensie, że mam płakać, wspominać z jego mamą wesołe momenty i zabierać mu alkohol z garażu? Ale z jakiego powodu mam być smutny, skoro poznałem go chwilę temu? Liczyłem na to, że ten prolog zostanie rozszerzony w patchu o kilka misji fabularnych, ale nastąpił tylko kolejny zawód. Ładna grafika i piękne miasto nie zmieniają tego, że jesteśmy "duchem w dusznym świecie". NPC są zombie. Ludzie są po to, by ulice na pierwszy rzut oka nie sprawiały wrażenia pustych, a samochody po to, by nas wkurzać, bo nie ma żadnej logiki w ich ruchu. Pierwszy Driver miał lepszy ruch uliczny, a to gra świętująca 23 urodziny. Właściwie to świat żyje tylko wtedy, gdy mamy w jego okolicy coś do zrobienia. Przeraża mnie fakt, że CDPR otrzymali dofinansowanie na wykonanie żywego miasta podczas, gdy twórcy Oblivion i GTA 3 zrobili to lepiej dawno temu. Skończyłem CP2077 na kilka sposobów. Łatwo robić coś wbrew sobie, bo V jest beznadziejnym bohaterem. Fantastyczna gra angielskiej aktorki głosowej nie ratuje tego, że gramy sztywnym produktem człowiekopodobnym, który coś tam harczy, coś tam przeżywa, ale nie ma w sobie nic. Niby można było zrobić niemal Coenowską opowieść o bohaterze, który pojawił się w złym miejscu o złym czasie, ale nawet tak prostą koncepcję spieprzono już na starcie. Coś tam mam w głowie, misja, jakiś latynoski papież koło nas, potem go nie ma. Gadający samochód, potem jednak możemy ratować siebie, świat. Ale przecież są misje poboczne, gdzieś jakaś pani się wypina. Granie w CP jest jak oglądanie produkcji Marvela - im mniej myślisz, tym zjadliwsze, ale dożyliśmy czasów, gdzie można wymagać od gier, by były ambitniejsze, szczególnie przy takim budżecie.