po rozegraniu Cyberpunk 2077 i Horizon Zero Dawn .. Dying Light wydało mi się niezmiernie nudnym fabularnie gniotem .. ot taki symulator biegania między zombiami po mieście .. nawet było niezłe dopóki włączyłem misję horda Bozoka czy coś takiego, chyba była zbugowana bo nie mogłem podnieść meczety po pierwszym zadaniu, no i klimat siadł bo nic się nie działo dalej .. szkoda .. coś tu nie zagrało
Choć początek wcale tego nie zapowiadał ... Spodziewałem się sequela, powrotu V do Night city i dalszych prób pozbycia się felernego chipa z Johnnym. Nie ukrywam, że zakończenia w podstawce nie przypadły mi do gustu, ponieważ każde było mega pesymistyczne. Widać twórcy gry poczuli, że coś powinni z tym zrobić i w końcu mamy dzięki temu dodatkowi dobre (niejako) zakończenie. Chwała. Nie ma nic cenniejszego niż życie, więc strata kilku fałszywych przyjaciół, kasy czy kontrowersyjnej roboty wcale nie wydaje mi się wysoką ceną. To zresztą świetny punkt wyjściowy do Cyberpunka II jeśli kiedykolwiek coś takiego powstanie ;) Postacie, które spotykamy w dodatku są bardzo fajnie przemyślane. Co prawda nie czułem już takich emocji z nimi związanych jak w podstawce chociażby z Jackie, Evelynn czy Judy to jednak wciąż mamy kawał dobrej roboty w kreowaniu charakterów. Polubiłem Redda i pod koniec po prostu nie mogłem go zastrzelić, żeby wysłać Songbird na księżyc. Songbird to też ciekawa postać, która budzi współczucie, ale jednocześnie wszystkich robi w konia. Żal mi jej było, dlatego trzymałem jej stronę od samego początku, ale ostatecznie nie mogłem poświęcić dla niej Redda. To chyba była dobra decyzja, bo ona ostatecznie też przeżyła, co jest wspomniane w epilogu. Dodatek mocno zdewaluował Judy i Panam, które podstawka mocno wylansowała. Duży plus dla Misty. Antagoniści wykreowani na potrzeby dodatku nie byli do końca złymi osobami. Pułkownik Hansen wydawał się w porządku. Dbał o swoją część miasta i swoich ludzi. Natomiast prezydentka Myers jak większość polityków ostatecznie okazała się wredną suką. Johnny Silverhand niewiele wnosił w dodatku. Podstawka rozgrywała się wokół jego historii, dodatek już nie i decydując się na nowe zakończenie praktycznie nie dostajemy epilogu Silverhanda. Trochę szkoda, ale to też jest element który możnaby wykorzystać w ewentualnej kontynuacji gry w przyszłości. Podziękowania dla twórców. Zrobiliście kawał dobrej roobty.
Jestem świeżo po ukończeniu Horizon: Zero Dawn i muszę przyznać, że gra mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła i poruszyła. Przede wszystkim twórcom należą się brawa za historię, logiczną, spójną, miejscami bardzo wzruszającą, która jest jednocześnie przestrogą dla współczesnego świata, coraz bardziej pochłoniętego robotyzacją i sztuczną inteligencją. Gra oferuje prawdziwie pasjonującą przygodę, a graficznie wygląda jak działo sztuki. Główna bohaterka łatwo daje się polubić, postacie poboczne nie przeszkadzają. Podobno ma film powstać na kanwie opowieści z gry. Mam nadzieję, że filmowcy tego nie zepsują. Świat w Horizon jest bardzo różnorodny, kolorowy i ciekawy. Ale opowiedziana historia jest tu zdecydowanie najmocniejszym punktem. Ocena maksymalna w pełni zasłużona.
Mimo wszystkich negatywnych komentów jakie tu czytam, uważam że trzecia część godnie żegna się z graczami starając się w miarę możliwości rozszerzyć i pozamykać wątki rozpoczęte w części pierwszej. Fabularnie gra spina się więc w jedną całość. Graficznie jest dużo lepiej niż w częściach poprzednich. Trochę jednak leży klimat. Za to zagadki są bardziej logiczne, a dzięki temu łatwiejsze. Zapamiętam z tej serii głównie fajnie wykreowaną główną bohaterkę, której wnętrze, sposób bycia, myślenia, moralność, odwaga i poczucie humoru jest marzeniem większosci facetów. Szkoda że takie dziewczyny istnieją tylko w grach ;)
Nie będę ukrywał, że kontynuacja, mimo iż dałem tyle samo gwiazdek, jest słabsza od pierwszej części. Początek gra ma niezły i klimatyczny. Zwłaszcza wydarzenia na statku są ciekawe i zajmujace. Później niestety jest dużo gorzej. Max w przeciwieństwie do pierwszej części stał się bardzo irytujący, etap w dżungli jest nudny jak flaki z olejem i szczerze, gdzieś uleciał przez to klimat. Finał, mimo powagi sytuacji, przypomina jakąś komedię, pełną nielogizmów, niedopowiedzeń i dziur fabularnych. Miałem przez moment wrażenie że twórcy sami nie wiedzieli jak tą grę zakończyć i defacto powielili zakończenie części pierwszej, ale w dużo słabszym wykonaniu.
Jestem fanem serii więc daję maxa. Inaczej być nie może. Choć gdybym fanem nie był to tej produkcji pewnie by się oberwało co nie co. Zacznijmy od plusów. Główna bohaterka, wszechobecny humor, powalające intro, ciekawa mechanika gry, fabuła, wyważona długość rozgrywki, poziom trudności - to w znaczej większości plusy tej produkcji. Dużym plusem jest też cliffhanger w outro zapowiadający więcej przygód Shantae. Minusy - dość słabo zarysowane postacie naszych wrogów, intryga zapowiadała się fascynujaco, ale wyszło tak sobie, nie chcę wchodzić w szczegóły, ale potencjał produkcji można byłoby wykorzystać znacznie lepiej. Autorzy wpadli też niejako w pułapkę własnej opowieści i większość lokacji musieli umieścić w podziemiach, co spowodowało dość monotonny level-design. Rozczarowałem się też przerywnikami filmowymi, które są ekstremalnie krótkie i wcale nie takie częste jak możnaby się spodziewać - niewykorzystany potencjał. Szkoda, bo można było dobrze zrobionymi scenkami mocno podkręcić atmosferę.