Pamiętam to jak dziś — miałem może z 10 lat, gdy pierwszy raz odpaliłem Dawn of Magic. To była jedna z tych gier, która trafiła mi się przypadkiem – dostałem płytkę z czasopisma, chyba CD-Action albo coś podobnego. Nie znałem tytułu. Włożyłem do napędu, kliknąłem "Zainstaluj" i… wtedy się zaczęło.
🧙♂️ Wybór szkoły magii – nie miałem pojęcia, co robię
Na początku zapytało mnie, jaką szkołę magii chcę wybrać. Nie znałem angielskiego, więc klikałem na oślep. Wybrałem coś z błyskawicami, chyba Elementalizm, bo na ikonce był piorun.
Nie rozumiałem opisu, ale… miałem błyskawice! Coś pięknego.
🌠 Transformacja postaci – co się dzieje z moim ciałem?
Po kilku godzinach grania zauważyłem coś dziwnego: moja postać się zmieniła. Miała inne oczy, skóra dziwnie zszarzała.
Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że to przez rozwój danej szkoły magii. Ale efekt był... magiczny. Dosłownie.
Byłem zachwycony – jakby moja postać naprawdę stawała się tym, kim chcę. Jakby gra mówiła: "Twoje wybory mają znaczenie".
🐀 Bicie szczurów i zaklęcia w ciasnych korytarzach
Pierwsze lokacje? Pełne szczurów, trupów i ciemnych korytarzy. Kamera izometryczna, klimat trochę jak z Diablo, ale... dziwniejszy.
Było ciemno, gęsto i duszno. Czułem się, jakbym naprawdę szedł przez nawiedzone piwnice.
I ten moment, kiedy pierwszy raz rzuciłem kulę ognia – rozwaliłem cztery szkielety na raz i aż podskoczyłem z radości. 😄
🧪 Eksperymenty z magią – bo nie wiedziałem, że „tak nie wolno”
Nie znałem buildów, meta, optymalizacji. Po prostu testowałem wszystko:
Zmiksowałem zaklęcia śmierci z zaklęciami ochrony.
Rzucałem błyskawice w ściany, żeby patrzeć na efekty.
Rozwijałem nekromancję, bo chciałem mieć „zombiaka”.
To było jak zabawa w laboratorium – nie po to, żeby wygrać, ale żeby zobaczyć, co się stanie.
🧡 I tak to trwało – dzień za dniem, level za levelem
To nie była gra, którą się przechodziło "dla fabuły". To był świat, w którym się żyło.